Artykuł zamieszczony w numerze 11 / VI 1997


Katarzyna Maćkiewicz

"Matragona" i "Raz, dwa, trzy"


Tegoroczny Festiwal Muzyki inspirowanej Folklorem w Radomiu rozpoczął się w czwartek koncertem zespołów: "Orkiestra Jednej Góry - Matragona" i "Raz, dwa, trzy".

"Matragona" swym występem jak zwykle wprowadziła wśród słuchaczy uduchowioną atmosferę. Wykonując muzykę ludową będącą syntezą wielu kultur, jak też poezję niewiele mającą wspólnego z tradycyjną poezją śpiewaną, potwierdzili to, iż nie mieszczą się (z wyboru) w żadnej bliżej określonej konwencji muzycznej. Nie jest to muzyka skazana na naśladownictwo lub kurczowe trzymanie się rodzimych tradycji, zakrawające na choćby "łagodny nacjonalizm".

Na koncercie wybrzmiały m.in. utwory indyjskie, polskie oraz kompozycje własne. Niezbyt licznie zgromadzona publika czwartkowego wieczoru mogła doświadczyć pewnego uniwersalizmu muzyki, istniejącego w każdej autentycznej twórczości poza wymiarem kulturowym, geograficznym, czasowym. Różnorodność instrumentów, począwszy od indyjskich tabli, poprzez bałałajkę, do biłgorajskiej suki sprawiła, że połączyły się w tej muzyce różne klimaty i sfery duchowe. Wprowadziły one słuchaczy w pewne wyciszenie, a nawet w rodzaj tajemniczej muzycznej medytacji.

Po nich zagrało "Raz, dwa, trzy". Koncert tego zespołu miał być prawdopodobnie przerywnikiem w ludowym klimacie festiwalu. Może zostali na niego zaproszeni ze względu na akordeon i kontrabas?

Koncert był zabawny, jak zwykle u "Raz, dwa, trzy". Muzycy ci, podobnie jak "Matragona", nie lubią być z niczym identyfikowani. Swój najbardziej znany "kawałek" pt. "Warto żyć", zagrali dopiero na koniec. Wcześniej pojawiły się piosenki z nowej płyty, a także z poprzednich m.in. z "To ja". Muzyka "Raz, dwa, trzy" z pewnością wymyka się spod kanonu "studenckiego" śpiewania. Zdaniem Wojciecha Waglewskiego, zespół "uchronił się znakomicie przed studenckim zgrywusowstwem, rozmemłaną liryką spod znaku Marii Konopnickiej, nie poucza, nie uzdrawia, nie wartościuje i nie podlizuje się. Jest to gorzka, ironiczna, męska opowieść o różnych przejawach egzystencji, momentami bez litości chłoszcząca nasze własne, nabzdyczone, 'bogoojczyźniane' ego".

Występ "Raz, dwa, trzy" był w Radomiu sporą dozą dobrej zabawy. Część publiczności puściła się w tany, przerywane częstymi wybuchami śmiechu w odpowiedzi na dowcipne teksty lidera. Osobiście uważam, że takie przerywniki powinny zdarzać się częściej na wszelkich imprezach naznaczonych jakąkolwiek manierą, choćby najbardziej naturalną i ekologiczną, jak folklor.