Artykuł zamieszczony w numerze 26 / 1999/2000
|
Powrót do strony głównej
|
O Joszkowym zamiłowaniu do tego co proste i piękne, bo przepełnione tradycją miałem okazję przekonać się nie raz w naszych rozmowach. Prawdę mówiąc czas już bardzo poświąteczny i trochę szkoda, że płyta ukazała się w ostatniej chwili przed "świętym czasem", bo muzyk, choć młody, ma już w sobie całą historią góralskiego kolędowania. Myślę jednak, że zdarzą się jeszcze okazje by w biuletynie folkowym porozmawiać z człowiekiem, o którym Tosia Krzysztoń powiedziała mi "w życiu jest bardzo młody ale na scenie ma 2OO lat."
Pisanie o płycie, którą już się pokochało nie jest łatwe. Wtedy pragnie się schować przed światem to, co niedoskonałe. Materiał nagrany przez przedziwny zespół kolędników jest najprościej mówiąc surowym zapisem czasu świąt i wszelkich towarzyszących tymże emocji i obrzędów. Generalnie jest to zapis beskidzki, ale nie brak tu elementów z innych rejonów muzycznych. To zróżnicowanie stylistyczne nie jest jakimś tanim eklektyzmem, może nawet dodaje muzycznych smaczków ...
Zacznijmy jednak od początku, a początek potrafi sparaliżować róg jerozolimski - szofar, a zaraz po nim głos bliski każdemu, kto w Polsce świętuje 24 grudnia . Ojciec Święty intonuje "Wśród nocnej ciszy" przy dźwiękach fisharmonii na której gra Marcin Pospieszalski, pieśń podejmują kolędnicy. To otwarcie nie jest jeszcze kolędą wędrowców. Oni zebrali się raczej jak każe stary obyczaj w kościele przy żłobku. A Oni to naprawdę wybitni artyści choć nie zawsze folkowi i może ta kolęda jest jedną z tych rzadkich chwil, kiedy bez estrady i studyjnej maszynerii możemy usłyszeć ich śpiew prawdziwy. I chyba właśnie prawdziwość, a może Prawda jest siłą tej płyty, która ukazała się za późno, by pretendować do Folkowego Fonogramu 1999.
Chciałbym przede wszystkim zwrócić uwagę czytelników na "ortodoksyjne" kolędowanie. Kolędowanie mamy tu w całym przekroju wiekowym, bo przecież kolęda to pieśń do rodzinnego śpiewania. Tak więc przepiękne rymowanki małych połaźników z Koniakowa, Istebnej i Jaworzynki przeplatają się "Kolędą na rogach" i głęboko rozmodlonym śpiewem przed wieczerzą, gdzie ojciec i syn (Józef i Joszko Broda) poruszają serce Stwórcy prosząc "Ojcze nasz Wszechmogący". Ta prośba o błogosławieństwo jadła i napoju swoim autentycznym nabożeństwem musi uczynić z wigilijnej kolacji święto. Tak, to są momenty które przywracają wiarę, że to właśnie prosty śpiew czy melodyka ludowa przez wieki chroniły religijność przed karykaturalnością obrzędu. Piękno na tej płycie nie oznacza jednak monotonii i uniesienia, to beskidzkie kolędowanie jest też pełne szczerej radości, a nawet zabawy. Radosne dziecięce akcenty kulminują się w "Przybieżeli do Betlejem". I tu też czuje się, że dzieci z "Joszko Group" radują się ze śpiewania i krzyczą tę radość na całe gardło, a raczej na całe serce. Może czasem zmylą zwrotkę, może przyśpieszą, ale to jest kolęda prawdziwa. Nie wiem czy to towarzystwo Piotra Stopy Żyżelewicza na instrumentach perkusyjnych, Joszka na fujarkach i Wojtka Waglewskiego na gitarze, ale coś sprawia, że czuję w tych nagraniach klimat Małego Wu Wu.
Trudno tu cokolwiek i kogokolwiek wyszczególnić, bo przecież nawet ta nieludowa kołysanka "Mały, Wielki Bóg" wyśpiewana przez Beatę Bednarz tylko na chwilę i to pięknie przybliża nam teraźniejszość. A co można napisać o Janie Sikorze Gajdoszu, że się wcześniej takiej radości dostojnej nie słyszało ... nie wiem. I jeszcze piękno współodczuwania, bo nie litości u Tosi Krzysztoń, której w "Nie w pałacu, a w szopie" oszczędnie podgrywa na gitarze Marcin Majerczyk... No i folkawe raczej niż folkowe utworki w stylistyce nieco zbliżonej do Voo Voo, choćby "Hopsa bratkowie", gdzie bas Marcina gania się z resztą do utraty tchu, coby rozgrzali się kolędnicy w drodze. I tak można by słuchać i pisać bez końca, który już dawno powinien nastąpić. Byłoby jednak duży nietaktem pominięcie w szczególności dwóch duetów: o ojcu i synu już wspomniałem, dodam jeszcze "Hej rośnie se w lesie" gdzie Józef Broda do radosnego śpiewu dodaje grę na listku, a Joszko pokazuje polskie oblicze drumli. Jest jeszcze granie Joszka z profesorem, bo tak chyba można określić duet Joszko Broda - Janusz Grzywacz, spotkanie brawurowego przecież muzykanta (sam tak siebie czasem określa) z doświadczeniem prawie laboratoryjnym, kolejna odsłona innej nieco, a tej samej, bo kolędowej wrażliwości.
Ocena niniejsza jest w istocie subiektywna czy więc płyta ideał ? Oj, nie i wcale nie chodzi o to, że obok siebie spotkały się inne światy (zwłaszcza w pierwszym utworze), o to że Grzegorz Guziński - Guzik (Flap Jack i Homosapiens) obok Natalii Kukulskiej czy Tomasz Budzyński - Budzy (Armia ,2TM2,3) obok Roberta Amiriana czy Mietka Szcześniaka. Rozumiem, że połączyła ich radość kolędowania. Trochę mi żal, bo nie wszystko co na okładce jest na płycie bywają jednak rzeczy niezależne. Nawoływania artystów i dzieci (choć te dzieci to też artyści) przetkane gdzieniegdzie moich uszu nie drażnią . Może gdyby jeszcze ta "Cicha noc" na zakończenie podobna była do "Wśród nocnej ciszy". Nie żebym się czepiał, ale ta kolęda w instrumentalnej, elektronicznej wersji odstaje nastrojem od reszty. A mówiąc o płycie krótko - GRUBE GRANIE, OJ GRUBE.