Artykuł zamieszczony w numerze 26 / 1999/2000


Maciej Szajkowski

Sztajerska Ferajna


Płocki tercet KOLI

Kultura ludowa od wieków była nieocenioną inspiracją dla wszelkiej maści artystów. W muzyce właściwie nie istnieje gatunek, który nie odwoływałby się do tematów folklorystycznych - od klasyki i jazzu, po rock, awangardę, pop, a ostatnio nawet i hip-hop. A to za sprawą płockiego tercetu, o niewiele mówiące nazwie - KOLI.


Chłopaki zafascynowani urokiem przedwojennej Warszawy, odkurzyli zapomniane szlagiery Grzesiuka, Orkiestry Ulicznej z Chmielnej i innych bardów stolicy, poddając je prawdziwie rewolucyjnej terapii odmładzającej. I tak np. ckliwa melodia "Hanko", okraszona współczesną techniką, czyli gęstym rytmem pełnym transowych pulsacji, dudniącym basem, żywym miksem z płyt analogowych, (tzw. scratch'ami) oraz charyzmatycznymi wokalami, wykrzykującymi temperamentną, apaszowską kminę, może wzbudzić poważny ferment, nawet wśród tradycjonalistów pamiętających czasy Felka Zdankiewicza.

KOLI już zdominował muzyczny repertuar większości imprez i prywatek, odsuwając w kąt entą reedycję bałkańskiego szabru w wykonaniu Bregovicia i Kayah, grzecznych, upstrzonych i szemranych gwiazdorów ze Szwagrakolaski, o gogusiowatym uzurpatorze, idolu japiszonów, Grzegorzu z Ciechowa nie mówiąc. To, co ich odróżnia od wyżej wymienionych, to szczerość i prawdziwa, nie dyktowana branżowym układem, pasja. Ten szczegół właśnie mimo, że swoją debiutancką płytę nagrali dla dużej wytwórni, zadecyduje pewnie o niewielkim zainteresowaniu KOLI'M przez media. A światek rodzimych gwiazdek już dawno wydał na nich dintojrę. No bo jak to - piosenki o "naszej War-sza-fce" z prowincjonalnego Płocka?

Na pytania w kolejności odpowiadają dźwiękowi szopenfeldziarze: Gustaw Pszczelarz - gramofony, sampler, skrecze, Michał Splesz - wokal, instrumenty perkusyjne, basy, Spięty Hubert, wokal, banjo, gitara, sampler.


Zaczynaliście w przedziwnych formacjach muzycznych...


Gustaw: Każdy z nas wyrósł w muzycznym podziemiu hard'cora, metalu - HAZAEL, STONEHANGE, KANABIPLANTO i innych ostrych klimatach. "Cyknęliśmy" kilka demówek, jedną płytkę, mnóstwo wypadów, gigów i trochę zdjęciówek.


Skąd fascynacja folklorem Warszawy?


Gustaw: Z płyty. Konkretnie - Orkiestry Ulicznej z Chmielnej. Tam są dwa utwory, które wykorzystaliśmy na naszej płycie, ponieważ tamten klimat niesie ze sobą dwie ważne rzeczy. Po pierwsze, nostalgia, ogromna dawka wspomnień i czar dawnego, nieistniejącego już świata. Po drugie zależało nam na nagraniu płyty, która miałaby bardzo polski charakter i dla wielu rodaków byłaby miłym, acz zaskakującym wspomnieniem. Wiadomo, że polska muzyka nie była samorodkiem, ale kapele uliczne i podwórkowe są tak bardzo charakterystyczne, że nic ich nie przebije i nikt nie może się z nimi równać.

Hubert: Zafascynowała nas przede wszystkim Orkiestra Uliczna z Chmielnej, tylko ona się liczy. Wielanek już jest za bardzo współczesny.

Gustaw: Tak, ale przy następnej płycie, założyliśmy sobie, że idziemy w zupełnie inny klimat, odkryjemy kosmos, brzmienia przyszłości. Czujemy to, że w XXI wieku ludzie powrócą do polskich folkowych kapel. Dlatego oberek i polka będą huczeć non-stop. I to też pojawi się u nas. Oczywiście w samplach.


Podobno długi czas kiełkowało w waszych zamysłach artystyczne oblicze KOLI...


Gustaw: Ten projekt zaczęliśmy w maju 1998 roku. Zespół się wyklarował i wspólnie stwierdziliśmy, że musimy zrobić coś, czego jeszcze nikt nie słyszał i sami będziemy z tego zadowoleni. I ważne, aby był to krok zauważalny, a nie - nagramy płytkę i przejdzie to bez echa. Działalność, że grało się jeden koncert rocznie, już przeżyliśmy i chcemy mieć ją za sobą. Po za tym, my nie robimy muzyki zanim o niej nie pogadamy - tak ze trzy, cztery miesiące. Ozdabiamy przymiotnikami, jak ona ma wyglądać, dyskutujemy, zapisujemy mnóstwo pomysłów, tworzymy wielką bibliotekę zapisków i wyobrażeń. W studiu to realizujemy. W studiu potrzebujemy nienagannego sprzętu, typu samplery, specjalny sekwenser, który wszystko uporządkuje na zasadzie puzzli. Z czasem wychodzi dziwna efemeryda. Ale efemeryda zawsze jest dziwna.


Pojawiły się o was opinie, że jesteście ostatnim, najlepszym odkryciem polskiego hip - hopu...


Gustaw: Bzdura! Nie jesteśmy w ogóle kapelą hip - hopową.


Jak to nie?


Michał: Bo nie jesteśmy hip - hopowcami.

Gustaw: Nawet nie idziemy w tym kierunku. To nie jest nasza droga. Nawet scratche tworzymy na innej zasadzie, one się powtarzają w pętli. To jest tylko smaczek do brzmienia, który trochę unowocześnia przekaz. Czasami korzystam ze starych płyt i gram intro z przedwojennych szlagierów...

Michał: Poza tym chodzi nam głównie o taniec.


Czy spotkaliście się już z jakimiś atakami "prawdziwych hip - hopowców" za tę alienację?


Gustaw: Graliśmy już imprezy ze "Wzgórzem Yapa 3", bardzo cenimy "Kaliber 44", "Trzyhę".

Hubert: Reszta sceny nie jest nam znana, a wszelkie podziały w jej ramach są w naszym odczuciu totalną paranoją.


Ale na płycie słychać wyraźnie inspiracje "Kalibrem 44"


Hubert: Nie wiem, nie mam do tego dystansu i nie mogę być obiektywny.

Gustaw: Jeśli gdzieś tam wyszedł Kaliber, to możemy potraktować to tylko bardzo pozytywnie. Hip - hopowcy zresztą robią sobie muzykę, ale większość ludzi z tej sceny równie dobrze mogłaby jeździć na desce, czy grać w kosza i rywalizować między sobą, ale raczej nie ma w tym sztuki, brakuje głębi, czegoś refleksyjnego. My staramy się zrobić krok dalej, niż tylko śpiewać o nudnej rzeczywistości, problemach młodzieży i o blokowiskach pełnych złych kolesi. To jest fajne, ludzie to lubią, ale my nie chcemy tego robić. Dla nas przede wszystkim liczy się zabawa. Na koncercie to widać. Bawimy się świetnie... głównie my... i tylko my.


Mocną stroną waszych dokonań są teksty...


Hubert: Teksty powstały na motywach piosenek Orkiestry Ulicznej z Chmielnej oraz książek Dołęgi - Mostowicza. Krytykują głównie naiwnych Polaków, którzy dają robić się w konia przez machinacje różnych systemów. Tak było i będzie. Dlatego nasze piosenki mają często ponadczasowy charakter. Krętactwo polityczne, czy casus Nikodema Dyzmy, są obecnie na porządku dziennym.


Mówicie o systemie, ale sami daliście się podkupić potężnej korporacji WARNERA...


Gustaw: Tak, to szemrana firma, ale oni nas wzięli, ponieważ stwierdzili, że jesteśmy naprawdę inną kapelą, a przy okazji zostawili nam wolną rękę. Możemy sobie dalej szaleć, wyglądać jak chcemy... Mogłeś zrobić nam zdjęciówki, zbluzgać, potem ściągnąć ze sceny, nie było żadnych problemów. Oni zamawiają nam czasem pizzę, postawią pół basa. Jest po prostu profesjonalne podejście. Tego nam było trzeba, możemy się przy nich rozwinąć. Na pewno nie damy sobie w kaszę dmuchnąć. I pozdrawiamy serdecznie pana Romana Rogowieckiego.


A może ten pan będzie chciał z waszą pomocą, dać odpór Kazikowi Staszewskiemu, na jego pamiętne, ironiczne uwagi o tym, że "(...)Rogowiecki i Brzozowicz to się na muzyce znają..."?


Gustaw: No nie wiem. Jeśli za rok będziemy robić następną płytę i przyjdzie pan z pretensjami, "Hej chłopaki, tu jest za mało przebojów", to powiemy, "Trudno, najwyżej nie wydacie naszej następnej płyty". Albo akceptują całość, tak jak miało to miejsce teraz, albo odpadka i wio.


Dzięki


Szaconek