Artykuł zamieszczony w numerze 26 / 1999/2000


Ewa Grochowska

Lisbon Story


Herb Lizbony

Po pierwsze - światło. Nie słońce, a światło, które zupełnie inaczej sobie wyobrażałam, nie będąc nigdy wcześniej w południowych regionach naszego globu. Pierwsze jego przebłyski ujrzałam pewnego ranka w piniowym lasku gdzieś na południu Francji. Kilka dni później znalazłam się w Portugalii. Najpierw było kilka niespodzianek przy ustawianiu światła w aparacie fotograficznym, odezwały się nawyki rodem na przykład z półcieni bram na starówkach miast na tym zimnym końcu Europy.

Portugalia to kolor niebieski i wszystkie jego odcienie, wystarczy prześledzić zmiany barw oceanu w ciągu jednego popołudnia, żeby wiedzieć, o czym mówię. Kolor ten dominuje także na ścianach portugalskich miast, na ceramicznych płytkach, z których można dowiedzieć się prawie wszystkiego o Mieście: bo Portugalia to z jednej strony miasto - jego podskórne życie i miejsca takie jak rozsławiona przez Wendersa Alfama w Lizbonie, a z drugiej - wyrysowane światłem przestrzenie, urwiska nad brzegami oceanu i brak linii horyzontu, bowiem woda i niebo dotykają się niepostrzeżenie, a ich dotknięcie widać tylko w ciągu kilku chwil podczas całego długiego dnia.

W XV wieku na Cabo da Roca (najbardziej na zachód wysunięty kraniec Europy) siadywał ponoć wielki poeta Luis Van de Camoes, zdaje się, że w celu całkowitego pogrążania się w melancholii. On właśnie wyartykułował myśl, która musiała drążyć umysły ludzi, żyjących przed tzw. epoką Wielkich Odkryć. Że oto znajdujemy się nie tylko na końcu stałego lądu, ale i na końcu świata i że za tą linią niewyraźnego horyzontu nie ma już nic. Kiedy się siedzi na Cabo da Roca na ulubionym miejscu rzeczonego poety trudno uwierzyć, żeby było inaczej.

Tak więc przed sobą mamy nic, a za sobą cały wielki kontynent europejski. Dodajmy do tego jeszcze kilka historii miłosnych i epizodów z życia mieszkańców Lizbony na przykład. Otrzymujemy coś, o czym Portugalczycy mówią: FADO.

Nie ma innych dogłębnych definicji tego gatunku muzycznego. Dodać mogę jedynie parę konkretów, które jednak dla samego zrozumienia istoty fado nie są najważniejsze.Warstwa tekstowa jest kwestią tylko i wyłącznie emocji: uczucia nostalgii, melancholii czy pożądania, odczuwanych na najwyższych "częstotliwościach". Znajdziemy tu także coś o umiłowaniu życia nad oceanem, jednak nie zrozumie tej miłości człowiek, który jej nie doświadczył. Wielu słów portugalskich w fado nie da się przetłumaczyć bez długiego wywodu nad specyfiką tej kultury. Podobnie jest z wieloma bluesami. Owszem, wiemy, co znaczy na przykład "I am standing on the corner", ale istotę tego akurat stania na rogu potrafi poczuć niewielu miłośników bluesa.

Rodowodem fado są w dużej mierze poematy wspomnianego powyżej Camoesa. Najbardziej znani współcześnie "tekściarze" fado to m.in. Jorge Fernando, Maria Manuel Cid czy Manuel D`Andrade. Pieśniom tym towarzyszy zawsze dwunastostrunowa gitara portugalska, instrument przywieziony do kolonii portugalskich w XV w. przez niewolników z Afryki i Ameryki Łacińskiej. Przodkiem jej jest prawdopodobnie kongijska lutnia, towarzysząca niektórym tańcom. W Portugalii zaczęto przygrywać na tej gitarze rodzącym się właśnie tęsknym pieśniom fado. Chciałam posłuchać w Portugalii "prawdziwego" fado. Okazuje się, że ono zawsze jest prawdziwe. Nawet to, śpiewane w kawiarni na Alfamie, gdzie, jak głosił zachęcający napis w witrynie - śpiewali najwięksi lokalni mistrzowie. Z fado nie da się zrobić disco - polo czy rytmów pod gusta turystów. Bo przestaje być ona wtedy fado. I już.

Uliczki Lizbony

Pewnego deszczowego popołudnia znalazłam w internecie notkę:..."Oddajemy hołd AMALII RODRIQUEZ, największej śpiewaczce fado wszechczasów i jednemu z najpiękniejszych głosów, jakie słyszał ten wiek. Umarła dzisiaj, 6 października 1999 roku..."

Widziałam Amalię na zdjęciu w mieszkaniu pewnego człowieka, który gościł mnie podczas kilku ostatnich dni mojej wyprawy. Zdjęcie zrobione chyba w Paryżu: Amalia uśmiecha się tajemniczo, zasłaniając kawałek twarzy wachlarzem. Fernando, patrząc na zdjęcie mówi: "Jest przepiękną kobietą. I śpiewa tak samo..."

Swoją karierę zaczęła w bardzo młodym wieku. Minęło niewiele czasu, a zaczęto porównywać ją z Billie Holiday czy Edith Piaf. Śpiewała o śpiewaniu, o mieście, tańcu, niekończącym się czekaniu przy kieliszku wina, o kobietach, alkoholu, dzieciach, o życiu i miłości, o Bogu. Mówi się, że Amalia Rodriquez jest znana i kochana na całym Świecie. Przesadnie czy nie, ale zapewne niewielu jej słuchaczy, podobnie jak ja, nie żałuje, że z reguły nie rozumie śpiewanych przez nią tekstów, skoro nietrudno pojąć, o czym chce nam opowiedzieć każda fraza tej muzyki.