Folk jest podłużny
Marcin Skrzypek
"Odbudować w wyobraźni rzeczy, których
już nie ma i dopełnić nimi obraz rzeczywistości - to piękne zadanie. Spróbujmy."
Józef Czechowicz (1)
Zajmując się folkiem można dojść do wniosku,
że nie jest on żadnym konkretnym rodzajem muzyki czy nawet jakąś sztywną
filozofią przetwarzania folkloru, ale rodzajem drogi. Dla każdego może
się ona zaczynać i kończyć w innym miejscu, ale zawsze oznacza odkrywanie
nowych obszarów. Ściślej mówiąc, jest to nie tyle dystans, co wektor,
kierunek poszukiwań i rozwoju skierowany na tradycję, folklor. Jeśli zdecydujemy
się zamienić go w ruch, wkroczymy na drogę folku.
Folkowa intencja
Oczywiście, koncepcja "drogi" jest dość uniwersalna, bo poznawanie
czy uprawianie każdego rodzaju sztuki wymaga podjęcia jakiejś wędrówki
przez kolejne kręgi wtajemniczenia. Folk jednak już z samej swojej natury
jest "podłużny", bo jest metasztuką, wskazuje na coś poza sobą
samym.
Mimo tej szczególnej zachęty do wędrówki, ona sama nie jest ani odruchowa,
ani obowiązkowa. Dystans, który folk ukazuje pomiędzy nami a światem kultury
ludowej może przecież być zwykłą miarą odległości od obiektu, który obojętnie
mijamy. Cała sztuka polega na tym, aby ów dystans był odległością "do",
a nie "od". Kiedy stojąc na polu widzimy na horyzoncie dom,
sam ten fakt o niczym przecież jeszcze nie przesądza. Wszystko zależy
od naszej intencji - czy będziemy chcieli do niego dojść. Folk jest taką
właśnie intencją.
W tym miejscu nasuwa się rozbrajające, ale wartościowe pytanie - dlaczego?
Po co mielibyśmy dokądkolwiek iść? Wyjaśnienie tego nie jest łatwe, więc
najlepiej zachować się jak mistrz Zen i odpowiedzieć z uśmiechem Mony
Lisy: "Ponieważ pytasz, więc na pewno nie zrozumiałbyś odpowiedzi".
Niewygodny wymiar
Niestety, dla ludzi postronnych folk jawi się jako twór czysto estetyczny
(wyłącznie przez swą muzyczną manifestację) i można się obawiać, że takim
chce go widzieć większość odbiorców. Dlatego też jego "podłużny"
wymiar pozostaje ukryty. Cóż, przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka.
Otacza nas estetyzm, który zniechęca do odbioru kultury na głębszych poziomach,
gdzie kształtuje się nasz stosunek do świata i wyznawane wartości - a
tam właśnie rodzi się "folkowa intencja".
Niełatwo o niej mówić, gdy przez folk rozumiemy zwykłą sumę zjawisk muzycznych
nawiązujących do kultury ludowej obserwowalnych niejako "na zewnątrz"
nas. W tej istniejącej "poza nami" czysto estetycznej przestrzeni
toczy się gra pozornych artystycznych prowokacji i kontestacji, konkurencja
sezonowych ideałów, które można oglądać i wybierać jak w sklepie. Jedynym
kryterium jest chwilowa "podobalność".
W tej przestrzeni folkowe przesłanie jest niestety mało "podobalne".
Przyzwyczajeni do łatwych podbojów współcześni konsumenci mogą być rozczarowani
folkiem, ponieważ nie poddaje się on łatwo jak kulturowe "fastfoody",
lecz wymaga dłuższego przeżuwania. Konsumenci nie są bowiem przygotowani
na drugi, "podłużny" wymiar artystycznych artefaktów, nie wiedzą,
że z konsumentów mogą stać się wędrownikami.
Folkowy uniwersalizm
Jeżeli wyobrazimy sobie folk jako drogę, przede wszystkim odkryjemy, że
każdy ma swoją - do odkrycia, do przejścia. Nastąpi automatycznie relatywizacja
kryteriów oceny obserwowalnych zjawisk folkowych i naturalna potrzeba
autorefleksji: Na ile ja sam jestem w tę drogę zaangażowany?
Nasz zmysł obserwacji wyrobiony w ocenianiu innych doznaje konfuzji, bo
nagle folkowe wydarzenia takie jak koncerty, płyty czy festiwale przestają
być tylko autorskimi "malunkami", zamkniętymi dziełami sztuki,
ale stają się przede wszystkim stop-klatkowymi ujęciami samych autorów
w ich relacji do kultury ludowej. Widzimy na nich tylko jakiś statyczny
układ, zamrożony ruch. Aby móc go określić, jesteśmy zmuszeni najpierw
ocenić naszą własną relację do kultury ludowej i wynikającą z niej folkową
kompetencję.
Taki "rachunek sumienia", jak można się domyślić, każdy powinien
zrobić sam. Warto natomiast zwrócić uwagę na inny fakt, który pozwoli
uogólnić dalsze rozważania - jeżeli folk jest drogą, każdy może się poruszać
po niej własnym środkiem transportu i tak, jak sam potrafi. Wynika z tego,
że folk to nie tylko muzyka, ale również inne, bardzo różne obszary zainteresowań,
takie jak np. sztuki plastyczne, wizualne, turystyka, teatr i dziennikarstwo.
Folk to przede wszystkim refleksja - a refleksji można poszukiwać i ją
wyrażać na bardzo wiele sposobów.
Wszyscy jesteśmy folklorystami
Intencja podjęcia folkowej wędrówki nie jest związana z żadnym konkretnym
miejscem, można ją rozpocząć z dowolnego punktu. Ale czy istnieją jakieś
przewodniki, mapy, które pomogłyby podejść do sprawy metodycznie?
Owszem, gdyby chcieć iść zgodnie z mapą, najlepszym punktem startowym
jest rozróżnienie pojęć folkloru i folkloryzmu. Słowa te od razu kojarzą
się z nieładnym przymiotnikiem "folklorystyczny", ale są proste
i trafiają w sedno. Bardzo precyzyjnie wyznaczają przestrzeń folkowej
wędrówki, a także zrównują status wszystkich wędrujących, szczególnie
w dziedzinie sztuki.
Ich znaczenie wyczerpująco opisali uczestnicy rozmowy o folkloryzmie,
która odbyła się 13 grudnia 1983 w lubelskim WDK. W jej zapisie czytamy,
że folklor jest wiedzą i twórczą artystyczną umiejętnością pewnej społeczności
(2), która w swoich treściach i formach stanowi odbicie społecznego podłoża,
warunków życia i samego życia tej społeczności. Folkloryzm zaś polega
na celowym stosowaniu w sytuacjach bieżącego życia wybranych treści i
form folkloru (3). Folklor jest więc stwarzany samoistnie, "nieświadomie",
przez jedną społeczność, a folkloryzm tworzy się poprzez świadome wykorzystanie
owego folkloru przez inną społeczność. Folklor jest twórczością "przedrefleksyjną",
powstaje spontanicznie (4), a folkloryzm czyni obcą kulturę przedmiotem
refleksji, dostrzega różne jej elementy i wybiera jedne, a odrzuca inne.
Mamy więc tu do czynienia z rodzajem "kulturowej zasady nieoznaczoności"
(5), wedle której "obserwator" nie może jednocześnie należeć
do folkloru oraz do kultury, która obszar folkloru wyodrębnia i poddaje
refleksji. Folklor jest związany z danym kontekstem (geograficznym, gospodarczym,
historycznym, społecznym, kulturowym) i zmienia się (bądź w ogóle znika)
wraz z nim. Wszelkie próby jego przejmowania, odtwarzania, interpretowania
czy przekształcania przez osoby "z zewnątrz" są przykładami
folkloryzmu.
Sztuka drogi
Nie każdy folkloryzm jest w ścisłym sensie tego słowa folkiem. Folkloryzm
bezmyślny czy propagandowy nie zasługuje na to miano. Każdy jednak folkloryzm
w jakimś sensie w folku się zawiera, gdyż jest obejmowany jego refleksją.
W takim rozumowaniu ziszcza się folkowy uniwersalizm, który wszystko uzależnia
od obecności "podmiotu myślącego", charakteryzującego się intencją
"do" kultury ludowej.
Choć nie zawsze folkloryzm bywa folkiem, to odwrotnie - jest zawsze. Każdy
folk jest folkloryzmem i w tym wyraża się równość wszystkich wędrujących
tą drogą. Niestety, z zasady "kulturowej nieoznaczoności" wynika,
że owa równość dotyczy niezbyt przyjemnego faktu - otóż folkowa wędrówka
nie ma żadnego celu osiągalnego w sensie "topograficznym" -
jest właściwie celem sama w sobie.
Tym razem nie ma po co brnąć w filozoficzne kalambury. Sens słowa "droga"
jest po prostu dwuznaczny. Nie chodzi tutaj o "trasę", która
kończy się jakąś "metą", lecz drogę w sensie "zwiedzania".
Folk jest właściwie nie tyle drogą, ile samym wędrowaniem. Jego celem
jest wszystko, co w międzyczasie nam się przydarzy, a ściślej, co dzięki
temu się w nas zmieni.
Folk jako nauka pieczenia ciastek
Skojarzenie ze sobą tak rozumianego folkloryzmu i folku jest o tyle pożyteczne,
że z jednej strony uczy nas pokory, zaś z drugiej dowartościowuje - i
nie chodzi tu o żadną wybraną grupę ludzi, lecz o wszystkich.
W kategorii muzyka do folkloryzmu będą się zaliczać zarówno zespoły
"pieśni i tańca", jak i te rekonstruujące muzykę ludową, akustyczne
grupy folkowe i popularne ostatnio zespoły pop-rockowe. Na tym poziomie
wszyscy są równi, niech to ostudzi spory, czyja przygoda z folklorem jest
bardziej "autentyczna". Nikt przecież nie pyta, które zwierzę
jest "bardziej" ssakiem - krowa czy wieloryb (6).
Folkloryzm czyni w jakiś sposób bezradnymi zarówno tych, którzy jedyny
dostęp do kultury ludowej widzą w osobistych, głębokich i zarezerwowanych
dla wąskiego grona spotkaniach z żyjącymi jeszcze ludowymi twórcami, jak
i tych, którzy głoszą potrzebę swobody przekształceń folkloru w imię wolności
ekspresji lub zachowania jego "duchowego" charakteru.
Dowartościowujące działanie folku (jako wędrówki) polega zaś na tym, że
nadaje on folkloryzmowi wyższy sens sprowadzony do bardzo osobistego wymiaru.
Folk otwiera przed wszystkimi drogę i daje możliwość odnalezienia w niej
osobistej frajdy z robienia czegoś świadomego i prawdziwego - choć niekoniecznie
poważnego i na dużą skalę.
Naukowy podział na folklor i folkloryzm wynika z próby racjonalnego poradzenia
sobie z sytuacją współczesnego obserwatora kultury ludowej, który pada
ofiarą "paradoksu ciastka" - nie może go zjeść i jednocześnie
go mieć. Jedynym nienaukowym sposobem obejścia tego paradoksu jest umiejętność
pieczenia własnych ciastek. I to jest właśnie folk.
Piekarnik czy cukiernia?
Owo "pieczenie własnych ciastek" to w skali całego kraju trwający
od kilkunastu lat okres rozwoju - szczególnie wśród ludzi młodych - spontanicznego
zainteresowania folklorem i poszukiwaniem żywych form jego obecności w
naszym życiu, sposobów jego odczuwania przez współczesną wrażliwość. Nie
chodzi tu o żadne wydumane eksperymenty, ale o przeżywanie przygód z folklorem,
stwarzanie na swój własny użytek sytuacji, które w jakiś sposób zderzałyby
nas z przeszłością, tradycją, ludową innością.
W tym sensie za folkową można uznać działalność około 70-80 zespołów i
solistów, kilkunastu festiwali, kilku teatrów, i wiele innych inicjatyw
takich jak: warsztaty, konferencje, dyskusje, audycje radiowe i telewizyjne,
wyprawy, wydawnictwa itp. Każde z tych działań jest inne. Prowadzą one
nieustanny i niezwykle intensywny dialog ze sobą i z innymi obszarami
kultury, starając się odpowiedzieć na pytania: Czy i jak kultura ludowa
będzie odziedziczona przez przyszłe pokolenia? Co nasi potomkowie będą
rozumieli przez słowo "tradycja" i czy będą potrafili odnieść
je do siebie?
Dylemat ciastka - zjeść czy mieć - jest już czysto teoretyczny. Po ciastku
kultury ludowej zostało tylko trochę okruszków i dokumentacja jego wyglądu,
zapachu, smaku. Szkoda, ale czy jednak w folklorze nie chodziło bardziej
o pieczenie niż jedzenie? Zastanówmy się - przecież ludowa tradycja nie
polegała na dziedziczeniu ciastek, ale samej sztuki kulinarnej. Obecnie
ciastek mamy w bród, niektóre nawet z niebieską galaretką.
Ale jeżeli przez ludowe inspiracje rozumiemy wizyty w cukierni, to jesteśmy
w dużym błędzie.
Wmówiona moda
Dlatego, jeżeli ktoś próbuje nam wmówić, że mamy obecnie do czynienia
z modą na ludowe inspiracje, należy uprzejmie, acz stanowczo zaprzeczyć.
Wszystko, co się z nią wiąże, dotyczy przecież zaledwie paru polskich
zespołów, które zupełnie nie są reprezentatywne dla tego gatunku.
Nie umniejszając ich sztuki, trzeba przyznać, że swoją popularność w dużej
mierze zawdzięczają medialnej atrakcyjności, "mocnemu uderzeniu"
i ogólnej koncepcyjnej martwicy rynku rozrywkowego, która zmusiła firmy
wydawnicze do zajęcia się nowym rodzajem produktu.
To jest moda rozgrywająca się pomiędzy lobby cukierniczym i amatorami
słodyczy. Mało kto zauważa, że samodzielnie upieczony placek drożdżowy
jest o wiele więcej wart niż orzechowy torcik na wagę. W cukierni nikt
nawet na niego nie spojrzy. A jednak w świąteczne dni swoje, choćby nawet
z zakalcem, smakuje lepiej niż kupne. I chyba właśnie gdzieś tutaj - na
przecięciu ciastkowej metafory i reliktów naszych rodzinnych tradycji
- tkwi tajemnica.
Oczywiście wspomniane zespoły (jak również i pewne grono popularyzatorów
kultury w mediach, np. Marek Sierocki, kierownik artystyczny koncertu
"Muzyka Świata" w Sopocie, czy Nina Ternentiew, kierownik II
programu TVP) przyczyniają się do krążenia folkowych "mikroelementów"
w organizmie polskiej kultury, ale jest to działanie marginalne, jeśli
się zna i rozumie funkcjonowanie całości ruchu folkowego.
Niestety, "moda" jest zgrabnym słowem, które w tych okolicznościach
samo się narzuca. Łatwo dać się mu zwieść. Wszyscy wymądrzają się na ten
temat, chwalą, krytykują, dziwują, skąd się owa "moda" wzięła,
ale nie zauważają, że kręcą się zaledwie po powierzchni tego zjawiska,
nie wychodząc z utartych stereotypów pojęciowych. Biorąc pod uwagę polski
kompleks na punkcie swojskości, można się nawet spodziewać, że wyjście
folku z cienia w takiej formie w dalszej perspektywie przyniesie mu więcej
niechęci niż sympatii.
Ten stan rzeczy jest oczywiście do zaakceptowania, bo wiele dziedzin kultury
istnieje dla wąskiej grupy zainteresowanych. Nigdzie nie jest powiedziane,
że inspiracje kulturą ludową muszą zdobyć wielką popularność. I być może
właśnie ten fakt należy podkreślać, zamiast - z komercyjną wylewnością
- nazywać modą coś, co zaledwie zaznacza swoją obecność.
Folk i dziennikarze
Skutkiem myślenia w kategoriach folkowego uniwersalizmu jest nie tylko
rozszerzenie pojęcia folku na różnorodne inicjatywy artystyczne i pozaartystyczne,
ale również zrównanie ich w prawach i obowiązkach. Szczególnym zmianom
podlega tu status dziennikarzy, którzy dotychczas zabierali głos z wygodnej
loży "arbitrów dobrego smaku", a teraz sami podlegają takiemu
arbitrażowi.
Muszą oni zejść z piedestału swoich autorytetów stając się wędrowcami
jak inni, choć z drugiej strony ich eksponowana pozycja w mediach stawia
ich w roli przewodników-opiekunów, którzy powinni mieć więcej doświadczenia
i wiedzy niż inni.
Jeszcze dwa-trzy lata temu można było ulegać złudzeniu, że moment wypłynięcia
folku na szersze wody będzie przypominał przejęcie pałeczki w sztafecie
- media odbiorą cały dorobek folkowego światka i poniosą kaganek oświaty
dalej. Okazuje się jednak, że nie. Dziennikarze jak zwykle piszą gładko,
pewnie i autorytatywnie, ale z ich wypowiedzi wyraźnie przeziera niewiedza
i bezradność.
Jakiś czas temu obwieścili oni "otwarcie" neoludowej mody, ale
teraz nie za bardzo wiedzą, co z nią zrobić, a co gorsza, zaczynają się
już nią nudzić. Proste pytanie postawione kiedyś na "Mikołajkach
Folkowych", "Co zrobić z folklorem?" pozostaje aktualne
- na dzień dzisiejszy po prostu nie wiadomo co.
Tematy ważne w mediach nie istnieją. Nikt nie zwraca uwagi słuchaczy np.
na to, że nasze zespoły etno-folkowe śpiewają przede wszystkim własne
teksty autorskie lub adaptacje, głównie humorystyczne i nawet nie dotykają
np. problemu obrzędowości muzyki ludowej. Ot, raz na ludowo!
Potwierdza się fakt, że w dziedzinie folku nie ma prawd objawionych i
każdy musi sam przejść własną drogę rozwoju wrażliwości i wiedzy. W sumie
dziennikarze są nawet w utrudnionej sytuacji, bo zajmują się głównie pisaniem
i czytaniem. Oczekuje się zaś od nich wyrobionej opinii na każdy temat.
Ale jak tu pisać o pieczeniu ciastek, jeżeli się nigdy tego nie robiło?
Póki co, folk w Polsce jest więc utożsamiany wyłącznie z falą zainteresowania
muzyką etniczną zapoczątkowaną przez występy Serba z polską gwiazdą amerykańskiego
soulu. Dyskusje na ten temat obracają się wokół tematów raczej oklepanych:
kryzysu w muzyce pop, wielkości nakładów płyt, górali, praw autorskich,
disco polo, biesiadności, ludyczności itp. Zachodzi obawa, że jeżeli nie
pojawią się w nich jakieś nowe wątki, które pogłębią ten publiczny dyskurs,
dziennikarze odtrąbią "koniec" folkowej mody i wyleją dziecko
z kąpielą.
Dziennikarze i wędrówka
Na zakończenie warto przytoczyć kilka wypowiedzi na temat inspiracji kulturą
ludową zaczerpniętych z wiodących tytułów prasowych.
W trwającej od paru lat dyskusji prowadzonej na łamach "Polityki"
najpierw pojawił się głos, że termin "folklor" potrzebny jest
tylko do rekonstrukcji historii, a nie opisu rzeczywistości (7). Rok później
pytano z troską: Czemu polska młodzież chętniej słucha ludowych melodii
Irlandii (...) niż tematów z Podhala? (8), by potem ubolewać: Nie po raz
pierwszy (...) polska kultura oficjalnie próbuje odświeżyć swoją ofertę
zwracając się w stronę folkloru. Czyni to jednak bez umiaru (9). Na koniec
w rubryce "Niskie loty" skrytykowano cały numer "Czasu
Kultury" (nr 4/2000) poświęcony folkowi - za traktowanie tematu zbyt
rozlegle (10).
Po przedostatnim festiwalu w Sopocie natomiast, folkowy specjalista z
"Gazety Wyborczej" napisał: Dzisiejszy folk to zespoły grające
muzykę ludyczną (czyli zabawową) i eklektyczną (nie potrafią powiedzieć,
czy dany motyw muzyczny pochodzi z Żywiecczyzny, Ukrainy, Serbii czy może
Wietnamu) (11). To już nie są nawet nieścisłości, lecz kalumnie.
Ostatnio pewien profesor filozofii w rozmowie na temat tworzenia pozytywnego
modelu kultury masowej powiedział: Zrezygnowaliśmy z tego, by przyjąć
kulturę wysoką jako kulturę własną. Przez wiele wieków kultura niska była
lokalna i przywiązana do tego, co dzieje się w danym miejscu. Nikomu nie
przychodziło do głowy, żeby folklor stał się standardem i probierzem wszelkich
wartości. Dziś lansuje się folklor bez folkloru. To znaczy - nadaje się
folklorowi, czyli niskim wartościom, marnemu smakowi, przyziemnej, hedonistycznej
i materialistycznej postawie życiowej rangę wzorca (12).
Trudno połapać się w tym pojęciowym chaosie i nawet szkoda tracić czas
na polemikę, bo właściwie każde zdanie tej wypowiedzi zasługuje na sprostowanie.
Kto jak kto, ale profesor filozofii mający ambicję publicznego zabierania
głosu na aktualne tematy powinien wiedzieć, że pojęć kultury "niskiej"
i "wysokiej" nie używa się do jej wartościowania, ponieważ nawet
kicz jest już zjawiskiem zrehabilitowanym. O coś w tej wypowiedzi na pewno
chodzi, ale w oczy rzuca się przede wszystkim bolesna rozbieżność pomiędzy
wysokością autorytetu, a niskością jego specyficznej inteligenckiej i
"miastowej" arogancji.
Bardzo trafnie skomentował tę rozmowę parę numerów później Mariusz Szczygieł,
ten sam, który prowadził kiedyś talk show w Polsacie "Na każdy temat"
i który go z premedytacją porzucił. Jego samokrytyczna, demaskatorska
a przy tym krótka i logiczna wypowiedź jest wprost szokująca. W jej podsumowaniu
autor pisze: Tak więc o inteligencie rozumiejącym masy, na którego czeka
profesor Jacek Hołówka, radziłbym zapomnieć. Inteligent za kilka lat nie
będzie miał ochoty kogokolwiek rozumieć. Ani bezrobotnych, ani słuchaczy
disco polo. Będzie cechować go wyłącznie obojętność i arogancja. Jedyne,
co będzie dla niego ważne, to jego własna wąska specjalizacja (a więc
ucieczka od ogólnohumanistycznej wiedzy) i własne konto. (13)
Są też jednak głosy świadczące o pogłębianiu refleksji i pojawieniu się
pewnych przewartościowań. Przykładem tego może być esej krytykowanego
wcześniej Mirosława Pęczaka pt. "Sami swojscy. Lud lubi ludowe kawałki"(14).
Tekst jest dość pokrętny i przedstawiając jego główną myśl można narazić
ją na przeinaczenia i nadinterpretacje. Generalnie, autorowi wyraźnie
nie podoba się chorobliwa wręcz wśród Polaków potrzeba swojskości. Jej
symptomami jest upodobanie do biesiadności i lokalności a rewersem niechęć
do obcych przy czym Autor wytyka mediom i rozmaitym grupom interesu (polityka,
rozrywka) umiejętne acz beztroskie podsycanie tych masowych gustów i wykorzystywanie
ich do własnych celów.
Z drugiej strony jednak Pęczak zwraca też uwagę na wykorzenienie, poczucie
zagubienia i utratę kulturowej tożsamości. Pojawiają się pozytywne odwołania
np. do "surowej oryginalnej frazy góralskiej" czy Józefa Brody,
który W przerwach między popisami zapraszał wszystkich do Koniakowa. Czynił
to w sposób sympatyczny i niewymuszony.
Eseista jeszcze nie potrafi połączyć tych faktów w jeden wątek, rozpraszając
się na rozmaitości przykładów, jeszcze próbuje podkreślać negatywne stereotypy
lokalności (prowincjonalizmu) i biesiadności (próżnej zabawy), ale już
stara się wskazywać na realne problemy, szuka ich przyczyn i wyczuwa,
gdzie może kryć się sposób na ich rozwiązanie.
Na pewno takich przykładów można znaleźć więcej. Nie ma co ukrywać, że
powyższe cytaty zostały wybrane dość tendencyjnie (np. nie wspominają,
że Robert Leszczyński bardzo lubi żywiołową, akustyczną Drewutnię, a krytykuje
plastikową i mdłą muzykę hiszpańskiej Hevii). Trzeba przyznać, że w kręgach
opiniotwórczych kiełkuje myśl, iż amatorska "chłopomania" może
być częścią jakiegoś szerszego i ważnego zjawiska, w którym udział biorą
całe warstwy społeczne.
Rodzi się troska o przyszłość i pytania o wartość przeszłości, odrzuca
się slogany jak zbyt ciasną pojęciową wylinkę, zauważa się rolę kontekstu
jako czynnika kształtującego postrzeganie rzeczywistości. Pęczak w swoim
eseju pisze: "Przypominam stare zdarzenia [czyli spotkanie z Józefem
Brodą przed trzydziestu laty - przyp. aut], by uświadomić sobie i innym,
że artystyczną swojskość i lokalne koloryty postrzegać można rozmaicie
w zależności od czasu i miejsca". To już coś.
Przydałby się teraz jakiś współczesny Sokrates, akuszer wewnętrznej wiedzy,
który chodząc po redakcjach mediów zadawałby dziennikarzom proste pytania
i konfrontując odpowiadających z ich własnym zdaniem, pomógłby im wreszcie
urodzić wnioski, które już powoli się wyłaniają.
Moda jest sferą kultury, gdzie czas płynie szybciej, następuje zmęczenie
materiału. Jednak stawką w tej grze na medialnej giełdzie nie są losy
showbiznesu czy przemiany masowych gustów, ale coś o wiele subtelniejszego
i ważniejszego - pogłębienie naszej wrażliwości na folklor jako przykład
tradycji, czyli czegoś, co łączy nas z przeszłością, a czego coraz bardziej
będzie brakować.
Odsyłając go do lamusa pozbywamy się potencjalnego źródła własnej tożsamości.
Jesteśmy częścią kultury globalnej i nie chcemy izolować się w jednoczącej
się Europie, ale spotykać się z innymi bez szkody dla siebie mogą tylko
społeczności o silnym poczuciu własnej wartości, wolne od ksenofobii wynikającej
ze słabości kulturowego ja. Tylko tacy ludzie mają też coś do zaoferowania
innym. Jeśli nie uda się nam odkłamać, ożywić i oswoić wizerunku naszej
kultury ludowej, stracimy szansę na zakotwiczenie, zdając się na dryf
z prądami światowej kultury masowej.
Marcin Skrzypek
Muzykant Orkiestry św. Mikołaja
1) "Koń rydzy", Józef Czechowicz,
Wydawnictwo Lubelskie 1990, "Słowa o Lublinie - dawnym mieście"
2) "Twórczość Ludowa", nr 4/6, 1987.
3) Józef Burszta (tamże, s. 75).
4) Jerzy Bartmiński (tamże, s. 85).
5) Fizyczna zasada nieoznaczoności Heisenberga głosi, że nie można określić
ściśle i równocześnie pewnych par wartości, np. położenia i prędkości
elektronu.
6) Chyba krowa...?
7) "Żegnaj Konopielko", artykuł Piotra Sarzyńskiego, "Polityka"
nr 23/1996.
8) "Obce klimaty", artykuł Piotra Witwickiego, "Polotyka"
nr 37/1997.
9) "Górala żal", artykuł Mirosława Pęczaka i Mariusza Czubaja,
"Polityka" nr 38/2000.
10) Mirosław Pęczak, "Polityka" nr 42/2000.
11) Robert Leszczyński, "Gazeta Wyborcza" z dn. 21.08.2000.
12) "Druga Inwazja Głupoty", rozmowa z prof. Jackiem Hołówką,
"Polityka" nr 30/2001
13) "Zbite lustro", polemika Mariusza Szczygła, "Polityka"
nr 33/2001
14) "Polityka" nr 9/2001
|
|